Oskary, autopromocja Hollywood. Zwycięzca Spotlight, gniot z przesłaniem
Kiedyś dawno temu, Oskary były dla mnie ważne i były wyznacznikiem jakości i sztuki filmowej. Jednak z czasem zauważyłem, że bardzo wiele filmów nie zasługuje, aby dostawać te najwyższe nagrody.
Weźmy tegorocznego Mad Maxa. Byłem w kinie na tym filmie i wyszedłem bardzo zmęczony ilością bezsensownej akcji i hałasu. I nie żebym nie lubił filmów akcji, ja je uwielbiam, ale tutaj cały scenariusz opiera się na uciekaniu i gonieniu się pojazdami-potworami. Ok, dostał Oskara za efekty specjalne, ale, kurka wodna, film zdobył 6 statuetek!
Zwycięzca oskarowy Spotlight jako najlepszy film. Dajcie spokój, żenada. Może i film o ważnym zjawisku, ale to chyba nie wystarcza, by być najlepszym filmem, co? Film płytki, razem z papierowymi jednowymiarowymi bohaterami, akcja tendencyjna i łatwa do przewidzenia. I już widziałem wiele filmów ze śledztwem prasowym i były o niebo lepsze i bardziej wciągające.
Bohater musi mieć troszkę rozbudowaną osobowość, żeby naprawdę można było go poczuć i prawdziwie się emocjonować filmem. I nie wystarczy jeden dziennikarz, który jest roztrzęsiony i raz w trakcie filmu wpada w gniew, bo chce wcześniej opublikować artykuł i redaktor główny mu nie pozwala.
A jedyne napięcie w filmie wynika z oczekiwania: Kiedy oni to w końcu opublikują i będą wreszcie fanfary? A jak nadchodzą fanfary, to ledwie je słychać.
W przeciwieństwie do innych atakujących krytyków ten film, którym sam problem pedofilii w kościele katolickim się nie podobał, to akurat dla mnie jest on najsilniejszą strona tego filmu.
Podsumowując:
Są lepsze filmy niż proponują nam oskarowi jurorzy, a same Oskary trzeba traktować jak autoreklamę Hollywoodu, sprzedające nam oprócz komercji, swoje pomysły na świat dalekie od szczytnych celów.
Hollywood to departament propagandy, a Goebbels byłby z niego dumny, że tak sprawnie działa. Bo programowanie nas w trakcie rozrywki to najbardziej efektywna metoda.